SAMOs SZCZĘŚCIE!
Na wyspę Samos wybrałam się zupełnie spontanicznie. Nie spodziewałam się i nie oczekiwałam od niej wiele. No bo przecież jak ktoś, kto był na Dominikanie, może zachwycić się zwykłą Grecją? I to jeszcze nie znaną Kretą, czy Zakynthos, od czego roi się na Instagramie, a małą, skromną i nieznaną wyspą.
Na Samos poleciałam z biurem podróży Sun&Fun Holidays i tutaj w przeciwieństwie do biura podróży, z którym leciałam na Gran Canarię, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Także mniej znane wyspy i mniej znane biura podróży potrafią pozytywnie zaskoczyć.
W Grecji byłam drugi raz. Ostatni raz w 2019 roku gościłam na wyspie znajdującej się blisko Samos o nazwie Kos. Samos pod jakimś względem była podobna, ale jednak było na niej więcej! Więcej: zieleni, ciekawych miasteczek, intrygujących miejsc i samych pozostałości po starożytności.
Ale jak zwykle, zacznijmy od początku… 😉
Przyjazd i pierwsze dni na Samos
Najzabawniejsze w całej historii było to, że gdy w piątek o północy wróciłam z koncertu Smookie, w sobotę o 2.00 musiałam już wyjechać z Krakowa. O 8 rano był wylot z Warszawy, a tam trzeba było odstać swoje w kolejkach (zaczął się sezon). Lot przebiegł szybko i bez komplikacji. Do smutno-zabawnych historii należy ta, że przespałam gdy rozdawali batoniki, co potem stało się powodem żartów, że normalnie mam problemy z bezsennością, ale zasypiam tylko wtedy, jak dają jedzenie. 😉
Pierwsze wrażenie
Jadąc z lotniska do hotelu, mój wierny towarzysz podróży Szymon był przekonany, że nie spodobał mi się hotel. Wymieniał po drodze wszystkie hotele, w których z grymasem na twarzy stwierdziłam, że na zdjęciach wyglądało to inaczej. Tym razem było inaczej. Nie oglądałam wcześniej za wiele zdjęć, nie miałam oczekiwać, a może byłam i bardzo pozytywnie nastrojona. Gdy tylko zobaczyłam przyznany nam pokój, mimo ogromnego zmęczenia, zapałałam entuzjazmem: “będzie super!”. Przyszliśmy na końcówkę pierwszego obiadu, stąd niewiele dla nas zostało, ale pod wpływem gorąca i emocji zadowoliłam się resztkami i pierwszym kuflem chłodnego piwa. Nie w głowie było mi też spanie, ale od razu po obiedzie udaliśmy się na najbliższą, kamienistą plażę, gdzie znów doznałam pełni zachwytu. “Ale tu pięknie” – powtarzałam jak katarynka, czym chyba zdołałam zaskoczyć Szymona, który był przyzwyczajony do mojego sceptycyzmu.
Hotel, w którym mieliśmy okazję mieszkać nazywał się Sirenes Beach Resort.




Samos, ouzo, animacje
Pierwszego dnia nie mieliśmy siły się nigdzie ruszać, ale już drugiego, wybraliśmy się na wyprawę na plażę oddaloną o około 1,5 km, która była piaszczysta, położona w uroczej zatoczce. Tam przyszła pora na kolejną dawkę zachwytu. A wieczorem — zachód słońca na wzgórzu i typowa grecka biało-niebieska kapliczka. Dzień 10/10. I naprawdę nie było do czego się przyczepić (nawet jeżeli tego dnia ukąsiło mnie kilka muszek/komarów).


Kolejny dzień przebiegał w nieco bardziej roboczej atmosferze, również na miejscu. Jednak tego dnia na uwagę zasługuje wieczorna akcja. Był to pierwszy dzień animacji. Wieczorem postanowiliśmy sobie z Szymonem zamówić po powitalnej pinacoladzie (opcja all inclusive obowiązywała tylko na piwo, wino, ouzo i brandy). Kiedy staliśmy przy barze, czekając aż powstanie efektownie wyglądający drink, jeden z animatorów nazwał nas chętnymi do zabawy i pytając o nasze imiona i skąd jesteśmy, zaprosił do zabawy. Ja z dwoma innymi dziewczynami i Szymon z dwoma innymi facetami, konkurowaliśmy między sobą.
Zabawy były według mnie trudne na trzeźwo, a że wypiłam wcześniej tylko kieliszek wina, wydawałam się trochę zakłopotana. Najłagodniejszą zabawą było pożyczanie ubrań od nieznajomych i układanie z nich długiego łańcucha, co skończyło się skokiem do basenu najbardziej wstawionego z drużyny mężczyzn, dzięki czemu faceci wygrali (ich łańcuch był nie tylko na lądzie, ale i w wodzie). Od tamtej pory Szymon nie chciał podchodzić do baru nigdy, gdy miały się zaczynać wieczorne animacje. 😉 Niemniej jednak wspominam dziś to z uśmiechem (przynajmniej coś się działo).


Podróż pierwsza — Jaskinia Pitagorasa i Wodospady Potami
We wtorek pożyczyliśmy samochód, ciasny, ale własny. 😉 Fiat Panda miał jedną wadę — klimatyzację, która nie wyrabiała na upałach. Przez to trzeba było jeździć z otwartym oknem, a i tak człowiek był mokry od potu. Niemniej jednak nie przeszkodziło to w odbyciu wycieczki, odkrywającej piękno Samos.
Miał to być dzień poświęcony na zwiedzanie miasta Pitagoria i wszelkich muzeów, zabytków. Najpierw obeszliśmy przez ruiny zamku, które akurat były w remoncie. Następnie przespacerowaliśmy się uroczą Blue Street, na której wszystko było biało-niebieskie, a prawdziwe rękodzieła leżały dookoła. W końcu zawędrowaliśmy pod muzeum archeologiczne. I wtedy okazało się, że we wtorki wszystkie muzea są zamknięte. Musieliśmy natychmiast zmienić plany i wymyślić sobie nową trasę na wycieczkę.





Tak więc znaleźliśmy się pod Jaskinią Pitagorasa, do której trzeba było się też trochę powspinać. Już w drodze do jaskini zachwycałam się pięknymi widokami. Zaraz zobaczycie je na zdjęciach, choć jak wszyscy dobrze wiemy — nawet najlepsze zdjęcia nie są w stanie oddać rzeczywistości. A moje zdjęcia nie są nawet dobre, gdyż nie pozwolił na nie słaby sprzęt. 😉
Jaskinia Pitagorasa
Jaskinia Pitagorasa składała się z dwóch części. Do jednej można było zajrzeć, zaś druga była całkowicie ciemna z tabliczką informującą o zakazie wstępu, ale jak to zwykle bywa, ciekawość wygrała z zakazem i zaczęłam schodzić po stromych kamieniach, podświetlając drogę latarką. Na moją głowę spadały krople ze skał. Dostrzegłam tyle, że pośrodku jaskini jest jakby przepaść, a w niej pełno wody. Niestety w ciemności nie wyszło żadne zdjęcie.
Po zejściu na parking postanowiliśmy wstąpić do miejscowej kawiarni z pamiątkami. Tam kupiliśmy świeżo wyciskany sok i słynne kubki Pitagorasa. Jak się okazało było warto, gdyż obsługująca nas pani, wyjaśniła że tam, gdzie byliśmy, Pitagoras jedynie czerpał wodę, zaś do prawdziwej jaskini Pitagorasa, w której żył, idzie się zupełnie inną drogą. Była to droga zarośnięta i bardziej stroma, w pewnym miejscu trzeba było wspiąć się po linie, w innym po skałach, ale udało się. Z “prawdziwej” Jaskini Pitagorasa roztaczał się nieziemski widok na całą okolicę. Było warto! Ale to był dopiero początek przygody.






Wodospady Potami
Drugą część wycieczki stanowiły Wodospady Potami. Wcześniej obiad, składający się z owoców morza i zdjęcia na widokową plażę w kształcie serca. Na wielkiej fladze Grecji zaczęłam wykonywać figury z pole dance, co było okropnym błędem w obliczu mojej świeżo opalonej, wrażliwej skóry i odpryskującej z flagi farby. Nabyłam w ten sposób pamiątkę z Grecji, otarcie pod kolanem, które towarzyszy mi nadal.
W każdym razie z Wodospadami Potami był pewien problem. Od animatora z naszego hotelu, który też przebywał w tamtym miejscu, dowiedzieliśmy się, że poziom wody jest tak wysoko, że do wodospadów nie da się dojść, a trzeba płynąć. I tu się zaczęły schody. Oczywistym faktem było, że się nie poddamy. Jednak co z telefonem… Co z kluczykami do samochodu… Co z ręcznikiem? Kolejnym problemem był ten, że nie mieliśmy butów do wody. Cóż było robić: szybkie przebranie się w strój kąpielowy, zostawienie ubrań i rzeczy w samochodzie.
Wzięliśmy ze sobą tylko kluczyki i telefon Szymona (bo wycieczka bez zdjęć nie byłaby nic warta). Jak się potem okaże, ten zupełnie niewodoodporny telefon był dużym utrudnieniem. Najpierw, w naszych sportowych butach i stroju wędrowaliśmy przez ulicę, potem przez las (wspaniały trekking w stroju), w końcu dotarliśmy na miejsce. Po prawej i po lewej stronie — skały. Z przodu i z tyłu — woda. Ja prowadziłam, informując Szymona na bieżąco o wysokości wody. Gdy poziom wody był taki, że trzeba było płynąć, Szymon przeprawiał się przez wodę, trzymając telefon w ustach. W innych sytuacjach szedł z nim, trzymając go wysoko u góry.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w miejscowości Karlovassi na krótki spacer. Trzeba przyznać, że dzień był pełen wrażeń i naprawdę udany!












Podróż druga — Tunel Eupalinosa, Heraion, winnica i więcej…
Kolejny dzień był bardzo gorący. Ale, że był to ostatni dzień kiedy wynajmowaliśmy samochód, musieliśmy go efektywnie wykorzystać. Na początku zatrzymaliśmy się przy kapliczce w skale Pangia Spillani. Następnie odwiedziliśmy słynny Tunel Eupalinosa, który trzeba było nieraz przemierzać ze skuloną głową. Do dziś pamiętam odgłos uderzania kaskiem o sufit jaskini. Mimo że wybraliśmy dłuższą trasę tunelu, to i tak doszliśmy z panią przewodnik zaledwie do połowy. Żałowałam, że nie da się dłużej, bo uwielbiam tunele, jaskinie i podziemia. 😉
Niestety potem było znacznie goręcej. Przyszedł czas zwiedzić Heraion — ruiny starożytnej świątyni Hery. Wszystko otwarte na słońcu, ani grama cienia. Mimo że z ruinami wiązała się wielka historia, w tamtym momencie nie zrobiły na mnie większego wrażenia.
Klasztor Monastyr Megalis Panagias był kolejną naszą destynacją. Tamtejsze klasztory zachwycają niesłychaną ilością ikon i złotych zdobień. W dodatku było to miejsce, choć chwilowego wytchnienia od upału.








Rozrywkowa część poobiednia
Po obiedzie udaliśmy się do Muzeum Wina w miejscowości o tej samej nazwie co wyspa. Wizyta w muzeum w Samos zakończyła się degustacją 4 różnych win (wszystkie naprawdę dobre) i zakupami. Za 7 euro można było nabyć wino o wiele przyjemniejsze w smaku niż wszelkie marketowe, których próbowałam do tej pory.



Oprócz spaceru po Samos pojechaliśmy do pobliskiej wioski Kokkari, która miała w sobie coś klimatycznego. (Wcześniej zaliczyliśmy krótki plażing na Plaży Tsamadou). Spacerowaliśmy po promenadzie, oglądaliśmy jachty, a także do pozytywnych wspomnień należy cappuccino freddo w jednej z klimatycznych knajpek, ze stolikiem nad samym morzem. Wracając do hotelu, zatrzymaliśmy się przy drodze, by obejrzeć piękny zachód słońca.






Ale to jeszcze nie wszystko. Zaraz po kolacji, aby maksymalnie wykorzystać samochód, udaliśmy się na nocną przejażdżkę. Miasteczko Pitagoria nocą było zupełnie innym miastem niż za dnia. Kwitło tam życie! Mnóstwo straganów, sklepów z pamiątkami, markowymi ubraniami i butami, klimatyczne kawiarnie, puby i restauracje. Na pamiątkę kupiłam sobie urocze kolczyki.

Kolejnych dni na Samos nie zostało nam już wiele, ale przeznaczyliśmy je na jakże efektywne plażowanie! Kąpiele w morzu i w basenie, aqua aerobic, czytanie książek, opalanie i po prostu odpoczynek przez duże O.
Wycieczka na Samos była naprawdę piękna pod każdym względem, począwszy od pogody, przez codzienne aktywności, jedzonko i ludzi, na widokach skończywszy!












Lubisz czytać relacje podróżnicze? Zapraszam Cię do zapoznania się z moją relacją z Gran Canarii!
1 thought on “SAMOs SZCZĘŚCIE!”