Wibracje. Festiwal niestandardowy i relacja nietypowa
O wiele łatwiej jest napisać relację z podróży po świecie, aniżeli z podróży do własnego wnętrza. Festiwal Wibracje — cóż ja mogę o nim powiedzieć?
Był niezwykły — pod tym podpisuję się całą sobą. Ciekawy — kto był, ten nie zaprzeczy. Odkrywczy — dla mnie osobiście jak najbardziej.
Galeria zdjęć znajduje się na samym dole. 🙂
A zaczęło się wszystko tak…
Przeglądając “Zwierciadło” lub inne pisemko tego pokroju trafiłam na reklamę. Moją uwagę przykuły kolory i wzory zupełnie w moim stylu. “Co to za festiwal?” – zapytałam samą siebie, bo słyszałam już o Woodstockach i różnych takich, ale że Wibracje? Szybko weszłam na stronę internetową i zobaczyłam, że to chyba nie dla mnie. Nie wierzę we wróżki, tarota. Nie jestem zwolennikiem szamańskich praktyk, a nawet do medycyny alternatywnej podchodzę sceptycznie.
Pewnego dnia, scrollując facebooka, na fanpage’u moich ulubionych wege burgerów Krowarzywa zobaczyłam konkurs. Że lubię konkursy, postanowiłam spróbować swoich sił. I wygrałam. Wygrałam bilet na Festiwal Wibracje. “Może poznam fajnych ludzi lub kupię kolorowe ciuszki w moim stylu” – pomyślałam. A poza tym to nigdy jeszcze nie byłam na Mazurach.
Potem zaczął się problem. Z kim tam jechać? Mój chłopak nie czuł tych klimatów i nie miał urlopu. Moja siostra nie miała pieniędzy. Znajomi planowali jechać na PolandRock, ale nie uśmiechało im się płacić za coś, gdzie nie gra żadna dobra, metalowa kapela. Zaczęłam opracowywać plan samotnej podróży, ale jednak wciąż był lęk: “Jak przeżyję sama burzę w namiocie?”, “A co jak nikogo nie poznam?”.
Samotność nie była jedynym problemem. Kolejnym był urlop. Po odliczeniu planowanych wyjazdów zostały mi zaledwie dwa dni. Uznałam to za znak, że chyba lepiej odpuścić.
Nagły zwrot akcji
Aż wydarzyło się coś złego w moim życiu. Ale czasem zło może sprowadzić na dobrą ścieżkę. Straciłam pracę. Po dwudniowej żałobie wzięłam się w garść i pomyślałam, że chcę coś zmienić w swoim życiu. I uznałam to za znak. Jadę na Wibracje. Miałam już czas. Nie miałam towarzystwa ani pieniędzy.
I znów scrollując facebooka zobaczyłam posta: “Szukamy animatorek dla dzieci na Festiwal Wibracje”. Odpisałam. Kilka dni później razem z siostrą Małgosią odbyłyśmy ponad czterogodzinne zakupy w celu zakupu materiałów do zabaw dla dzieci.
Moje doświadczenie w opiece nad dziećmi było duże, choć niepotwierdzone żadnymi papierami. Po tzw. odchowaniu młodszego rodzeństwa przez jakiś czas miałam “dzieciowstręt”, ale okazało się, że już wyrosłam z młodzieńczego buntu i uwielbiam małe, niewinne i jakże kreatywne istotki, czekające na odrobinę ciepła.
Wibracje Festiwal. Co się tam działo?
I zaczęło się. Malowanie, wyklejanie, konkursy na najbardziej kreatywną pracę. Dzieci zaskakiwały swoimi pomysłami, wizją świata, a nawet i słownictwem. Były jak kolorowe cukiereczki — każdy o innym smaku, ale wszystkie na swój sposób słodkie. Nieraz bywało ciężko, gdy rodzice szli na wykłady i zostawiali swoje pociechy, a my z Gosią nie nadążałyśmy z podziałem ich na grupy, sadzaniem przy stole i organizowaniem zabaw. Z racji na zróżnicowany wiek dzieci musiałyśmy się dzielić animacjami, ale każda z nas pracowała na pełnych obrotach.
Po pierwszym dniu pracy byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Miałam wciąż w sobie energię, by dalej działać i chłonąć sobą każdą godzinę z dnia, który jeszcze mi został.
Każdy dzień był coraz bardziej kolorowy. Tak jak i powstające prace dzieci.
Wieczory spędzałyśmy, oglądając koncerty, a potem nawet włączając się do tańca. Poranki z jogą, medytacją, koncertami mis i gongów były dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam.
Oczarowała mnie strefa umysłu. Oglądałam pokazy hipnozy i widząc, jak chętni z widowni zasypiają na jedno pstryknięcie palcem, byłam niezwykle zdumiona. Miałam okazję uczestniczyć w jednym z rytuałów, próbując Kanny (rośliny, zwiększającej poziom serotoniny). Dowiedziałam się wiele na temat oddychania holotropowego. Przeżyłam coś niezwykłego. I okazało się, że imprezy alkoholowe wymiękają przy tego typu atmosferze, ludziach, doznaniach i ogromnej energii pochodzącej z naszych odkrytych wnętrz. Ludzki mózg potrafi znacznie skuteczniej, lepiej, zdrowiej i przyjemniej wprawić się w stan upojenia niż za pomocą popularnego na innych imprezach alkoholu.
Co było dla mnie najważniejsze?
Podczas jednego z warsztatów (a był to warsztat taneczny) zaszła we mnie wielka przemiana (nawet jeżeli była tymczasowa, to i tak doceniam). Byłam bardzo ciekawa warsztatu: kreatywne interakcje w ruchu. Może to moje zboczenie, że jak gdzieś słyszę słowo: “kreatywne” to muszę tam być, ale tym razem akurat bardzo dobrze się złożyło.
Gdy dołączyłam, ćwiczenie już trwało. Dziki tłum wirował w tańcu. Każdy boso poruszał się tak, jak podpowiadało mu ciało. Obserwowałam tłum, tak jak obserwuje się bandę wariatów. Ale pozwoliłam sobie, by stać się jednym z nich i dołączyć. “Przecież jak będzie głupio, to zawsze mogę wyjść” – pomyślałam. Pierwsze chwile rzeczywiście czułam się głupio. Nie umiałam poruszać się jak oni — niczym drzewa targane przez wiatr. Wsłuchiwałam się w rytm wybijany na bębnach, ale myślałam o tym, że mój taneczny krok nie pasuje do reszty. Czułam na sobie ich spojrzenia. “Ale głupio”, “nie umiem się wczuć”, “wstydzę się”, “nie umiem się poruszać”, “oni patrzą na mnie” – myślałam.
Na szczęście prowadząca wciąż instruowała, co zrobić, by dać się ponieść temu co mówi nasze ciało. Wyłączenie kontroli to słowo klucz, które ogromnie przydaje się większości z nas, którzy od maleńkiego są wychowywani na zasadzie: “co ludzie o tobie pomyślą”.
Dałam sobie potrzebny czas. Wkrótce okazało się, że porwała mnie muzyka, emocje, ciało, a także interakcje innych ludzi. Ośmieliłam się patrzeć im w oczy, uśmiechać, a nawet pracować w parach. I to nawet z mężczyznami. Lepiliśmy i przerzucaliśmy do siebie niewidzialne kule. Jak na mnie — bardzo się otworzyłam. Potem rozmawialiśmy w trójkach o tym ćwiczeniu i odbywaliśmy wzajemny masaż. Tutaj również przydało się odpuścić kontrolowanie. 😉 Od tamtej pory w pełni poczułam festiwalowego ducha.
Innym świetnym warsztatem, na który udało mi się załapać mimo problemów z “wygonieniem” dzieci i rodziców z naszego namiotu po zakończonej pracy był: “Uwolnij swój głos”. Uwolniłam. Zadziałała tu potęga prastarych praktyk, w “jojczenie” naszych babć. 😉 Warsztat tym bardziej mi się podobał, że gdy wróciłam do namiotu, czekała na mnie urodzinowa niespodzianka: cudowny torcik z galaretką, świeczki 30 i szampan. To prawda, na tym festiwalu świętowałam swoje 30-te urodziny! Gosia i zaprzyjaźniony Konrad odśpiewali mi “Sto Lat”! Potem zaczęło się świętowanie. Wspaniałe koncerty, w tym zespół Gaja, który muszę ogromnie pochwalić! 🙂 Urodzinowe zakupy. I burza na zakończenie dnia.
Burza skutkowała w pełni zalanym namiotem, mokrymi rzeczami i spaniem w samochodzie.
Ostatni poranek
Ostatni poranek był jedynym mokrym porankiem na festiwalu i jedynym porankiem smutnym oraz takim, kiedy nic nam już się nie chciało. Mimo wszystko wzięłam udział w warsztatach z Tantry. Niezwykła rzecz. Warsztat nazywał się: “Tantra: Pocałowani przez Rozkosz”, a prowadziła go Sonia Alicja Bednarek — cudowna, ciepła kobieta. Niestety nie było przy mnie chłopaka, aby wspólnie wdrożyć się w tantrę, jednak warsztat skutkował obudzeniem we mnie dużej dawki miłości do samej siebie i były to na pewno duże, a czasem nawet skrajne emocje.
Samo zakończenie festiwalu nie należało do miłych. Ze smutkiem żegnałam namiot z wszystkimi pracami dzieci i wielkim wkładem własnej pracy. Było w nim wiele miłości, kreatywności, w powietrzu wisiały serca wszystkich dużych i małych. Tym smutniej, że organizatorzy potraktowali nas niezbyt miło.
Po powrocie. Wibracje Festiwal wciąż działa!
Teraz minęło już wiele dni od wydarzenia i z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że coś we mnie zostało. Mimo że odkrywanie siebie to praca na całe życie. A problemy z pełnym zaakceptowaniem siebie mają nawet profesjonaliści, to festiwal dał mi wiele do myślenia i motywację do tego, by dalej podążać za tym, co dyktuje mi serce.
Sądzę, że każdy z nas powinien raz na jakiś czas odbyć podróż do własnego wnętrza, by odnaleźć w nim to, co porzucone, to co zapomniane i to, co potrzebuje miłości.
I jeszcze jedno: Wibracje Festiwal był wspaniałym obcowaniem z naturą. Mimo że nie miałam czasu, by spacerować poza terenem festiwalu, samo bieganie po trawie na bosaka, kontakt z wiatrem, słońcem, deszczem, świeżym powietrzem, oglądanie chmur i koron drzew były dla mnie ogromnie wartościowe. Jestem zachwycona uczestnikami festiwalu, którzy dbali o czystość. Świetnie jest współpracować z ludźmi świadomymi tego, że Ziemia jest dla nas i wszystko, co dla niej zrobimy, do nas wróci.
Pozdrawiam wszystkich uczestników Festiwalu Wibracje! A tych, którzy uczestnikami nie byli, zachęcam do próbowania nowych rzeczy, przerywania schematów i przede wszystkim do puszczenia kontroli, złudnie mówiącej nam: „w tym wieku to już nie wypada…”.
Wiele ciepła i pozytywnych wibracji!
Galeria – Wibracje Festiwal





















Interesuje Cię świat kempingów i podróży? Zapraszam do przeczytania mojej relacji z podróży kamperem wzdłuż Bałtyku! 🙂