Kinga Czerwińska
Dominikana

Dominikana – wyspa pełna kontrastów. Część 1

Dominikana – jedna wyspa, a tyle kontrastów. Po pierwsze ich zima kontrastuje z naszą. Pisząc to, jest 6 grudnia, a kilka dni temu poszłam witać Świętego Mikołaja w stroju kąpielowym (niestety nie załapałam się z nim na zdjęcie). Po drugie ich cudowna, napawająca pełnią szczęścia natura, pocztówkowy raj silnie kontrastuje z biedą i brudem na ulicach. W końcu Polska przy Dominikanie jest krajem przestrzegania przepisów, gdzie jeżdżą porządni kierowcy, budują dobre drogi i mało kto posiada przy sobie broń.

Że była to (na dzisiejszy dzień) wycieczka życia – w to nie wątpię! Jednak nie było tak w 100% bajkowo. Wiele zobaczyłam, wiele się dowiedziałam i wiele poczułam. I choć magia słońca i krajobrazów przeogromnie kusi, to nie wiem, czy chciałabym tam na zawsze żyć.

Ale zacznijmy od początku. 

Dla uściślenia, mamy końcówkę 2021 roku. 🙂

Przed wyjazdem

Wyjazd marzeń to duża inwestycja i cała masa wyrzeczeń, począwszy od kwestii materialnych po okrojenie się z godzin snu na rzecz przygotowań, jak i samej podróży. Przeogromnie bałam się, że nie wypali. Pamiętam ostatnią noc przed podróżą, gdy co 10 minut wstawałam z łóżka: a to wyłączyć ładowarkę z gniazdka, żeby nie wybuchła, a to zamknąć okno, żeby nie zabił mnie wpadający piorun, a to sprawdzić, czy drzwi są zamknięte, żeby nie okradli mnie przed wylotem, a to upewnić się, czy na pewno mam dobrze ustawiony budzik i nie zaśpię.

Kilka dni wcześniej byłam przeogromnie ostrożna w sportach. Na pole dance nie chciałam wykonywać skomplikowanych figur (bo przecież nie mogę jechać bez ręki). Na siłownię chodziłam coraz rzadziej (no bo przecież tam czai się covid). Zero alkoholu, czy czegoś, co mogłoby mi siąść na żołądku. Za to pilnie zażywałam probiotyki i wznosiłam oczy ku niebu, by taki pechowiec jak ja zaznał choć odrobiny słońca (czyt. szczęścia).

Początek podróży. Pociągiem na trasie Kraków – Poznań.

Dzień wylotu

No i udało się. Siedząc w samolocie nie dowierzałam, że to się dzieje naprawdę. Dominikana to marzenie, które zaczyna się spełniać…

Trzecia w nocy pobudka, uberem na dworzec, pociąg do Poznania. W pociągu dwie godziny snu, a potem studia online.  Długa kolejka na lotnisku (także studia), a kiedy już dotarliśmy do stanowiska odprawy, okazało się, że wcale nie trzeba było stać w kolejce, gdyż zostaliśmy wylosowani do klasy premium.

widok z okna

Lot był długi. Długi, ale ekstra. W klasie premium czekały o wiele wygodniejsze fotele, woda, poduszka, kocyk i fajne tablety z filmami i muzyką. Dostaliśmy pyszne jedzenie. I wino! „Tak to mogę podróżować” – wyszeptałam z radością do mojego partnera. Ale po 9 godzinach już tylko czekałam, kiedy ta podróż się skończy. No bo ile można siedzieć? Nawet na fotelach premium. 😉

jedzonko, dzięki któremu udało się przetrwać 😉

W końcu udało się. Przywitała nas gorąca, duszna Dominikana. Mokra od potu, w jesiennych ciuchach marzyłam o hotelu. Jednak nawet z lotniska teleportacja nie istniała. Co za mało cywilizowany kraj. 😉 

Dominikana nie taka piękna, jak ją malują?

Po odebraniu bagaży targamy po dwie walizki w stronę autobusu, mającego nas zawieść do hotelu. Podbiega do nas lokalny mężczyzna i bierze od Szymona jedną walizkę, wioząc ją w stronę autobusu. Gdy ledwo żywa dotargam swoje dwie, proszę go o włożenie ich do bagażnika. I wtedy się zaczyna… rączka o napiwek do Szymona. Daje mu dolara. Ale potem pokazuje na mnie i na swojego kolegę, który moją walizkę zaledwie włożył do bagażnika i nie chce nas przepuścić, dopóki nie zapłacimy. Jesteśmy tak wykończeni po podróży trwającej od 3.30 do 21, że z niesmakiem na twarzy dajemy im po dolarze. 

Podróż do hotelu trwa około godziny, w tym czasie oglądam lokalne knajpki, których standardy są znacznie gorsze niż tych, które znamy z PRL-owskich filmów. Domy bez drzwi lub z zawalającymi się dachami i mnóstwo starych, odrapanych motorów, które jeżdżą, jakby przepisy nie istniały. I gdzie ta pocztówkowa Dominikana?

W końcu, kiedy po odstaniu w kolejce zjawimy się w przypisanym nam pokoju, wita nas zapach “starego domu” i jaszczurka, czająca się w szparze między oknem. Dodam, że to hotel pięciogwiazdkowy. Na szczęście pokój jest czysty, choć ich 5 gwiazdek a nasze 5, to jak ich przepisy na drogach w zestawieniu z polskimi. 😉 Idziemy jeszcze na powitalnego drinka. Dominikana to kokosy, czyli pina colada! Jednak nasz drink kokosa nie widział nawet w gazecie. Pina colada z dystrybutora jest tak słodka i niedobra, że po paru łykach zaczerpniętych przy oceanie, zostawiam drinka. A to powitanie! Idziemy spać około 2 w nocy lokalnego czasu, czyli na polski czas 7. Kto by o 7 miał ochotę na za słodkiego drinka? 😉

21.11 Niedziela Adaptacyjna

Tego dnia powinnam wstać o 3.30, by uczestniczyć w studiach o 8.30 wg polskiego czasu. Jednak z racji, że położyliśmy się koło drugiej, nie dałam rady. Budzimy się około 8 i wędrujemy na śniadanie. Nic mi nie smakuje, zjadam tylko jakąś słodką bułkę. Następnie o 9 Szymon idzie na spotkanie z rezydentką, a ja rozpoczynam ostatnią część studiów w pokoju. 

Na słoneczko wychodzimy dopiero po 12. Wtedy spacerujemy po terenie hotelowym, odkrywając nowe zakarmarki, a także wędrujemy na plażę publiczną, gdzie zaczepia nas jeden z lokalsów, mówiąc, że pokaże nam żółwie. Faktycznie, za plażą jest fajny staw, gdzie można zobaczyć liczne ptaki, czy żółwie. Ale Dominikańczyk nie robi tego bezinteresownie. Mimo zapewnień, że nie mamy przy sobie pieniędzy, ciągnie nas do swojego sklepiku, twierdząc, że tak lubi Polaków, że może dać na pamiątki na kredyt. Akcesoria ze sklepu pana (nie pamiętam już imienia) są raczej wątpliwej jakości. Jednak zanim z niego wyjdziemy, zamyka drzwi do sklepiku i przedstawia nas ze swoim kolegą. Aż strach byłoby brać coś na kredyt. 

Po obiedzie idziemy na plażę i choć woda w oceanie jest ciepła, mentalnie jestem jeszcze w zimnej Polsce i nawet nie mam ochoty wchodzić do wody. Odwiedzamy też punkt widokowy przy Hotelu Senator. 

plaża przy oceanie
pierwsza sesyjka 😉

Wieczorem idziemy na kawę (tak, to nie pomyłka — podobnie jak na Woodstocku, na tych wakacjach też kawa i herbata są bardziej deficytowymi napojami niż wszelkie alkohole ;)) i oglądamy przepiękny księżyc. Zmęczenie daje o sobie znać, ale nie na tyle, by pominąć zachwyt miejscem, w którym jesteśmy. Dominikana zachwyca!

księżyc to takie dziwne coś, co na zdjęciach wychodzi gorzej niż w rzeczywistości 😉

W środku nocy dzieje się coś dziwnego. Około 3 w nocy budzi nas hałas. Moje podejrzenia są, że ktoś się włamuje do pokoju (czyżby facet, u którego nie kupiliśmy pamiątek?). Szymon twierdzi, że to pijani ludzie na korytarzu albo że spadła słuchawka prysznicowa, obijając się o wannę. Tymczasem rano dowiadujemy się, że przeżyliśmy trzęsienie ziemi. Co prawda o skali 4,5 Richtera, ale to wystarczyło, aby nas obudzić i przestraszyć.

22.11 Poniedziałek, który da się lubić

W pierwszy poniedziałek budzi mnie słońce. Jeszcze nie jestem przyzwyczajona do sporej wilgotności powietrza, więc  marzę o tym, by schłodzić się w zimnej wodzie. Jednak w oceanie woda jest ciepła. Przyjemnie ciepła. Pomijając kąpiele w wannie i wizyty w termach, nigdy w życiu nie kąpałam się w tak ciepłej wodzie.

Jeszcze przed kąpielą,  robimy trening na hotelowej siłowni z widokiem na palmy, ocean i plażę. Jednak ze względu na wysoką temperaturę (mimo klimatyzacji) człowiek męczy się i poci o wiele szybciej i jest w stanie podnosić mniejsze ciężary.

rozgrzewka, bez której człowiek był już i tak rozgrzany 🙂

Próbuję wody z kokosa. Ach kokosy, od zawsze wiedziałam, że je lubię, ale czym jest polewa kokosowa w obliczu najprawdziwszego kokosa, z którego można najpierw wypić sok przez rurkę, a później przekroić i wyjeść jego wnętrze. Oczywiście po plaży chodzi specjalny kokosowy pan, sprzedając kokosy za 2$, najpierw odrąbując maczetą samą górę i wręczając słomkę do wypicia soku, a potem na życzenie klienta,  przepoławiając kokosa na pół (robi to tak, że bałabym się o rękę ;)). 

wspaniały kokos
takie statki często przypływały do pobliskiego portu

Po południu postanawiamy przejść się dłuższy kawałek po plaży i wyjść poza teren hotelowy (od drugiej strony niż w dzień pierwszy). Tutaj także witają nas liczne blaszane stragany i próbujący zaciągnąć do nich lokalsi, przy czym każdy okazuje się największym fanem Polski i Lewandowskiego. 🙂 Omijamy stragany, mówiąc im że przyjdziemy jutro. 🙂 Naszym oczom ukazuje się piękny widok rozłożystych, zielonych palm, skał. Oglądamy z wysokości klifu ocean, a potem schodzimy na dziką plażę, na której niestety znajduje się mnóstwo śmieci (no cóż, Dominikana poza hotelem jest brudna i zaniedbana).

natura poza hotelowym terenem 🙂
i ten piękny widok z klifu!
trochę średni kostium na wycieczkę po trawach, ale kto to wiedział

Ten poniedziałek to dzień pełen wrażeń. Pod wieczór przytrafiła nam się z dzisiejszego punktu widzenia zabawna historia. W tym dniu na godzinę 20.45 byliśmy zapisani  do restauracji japońskiej  a’la carte. Restauracja japońska brzmiała jak pyszne, wymarzone, moje ulubione sushi! Jednak o 18.30 poszliśmy zobaczyć, co jest na zwykłej kolacji i patrzenie skończyło się zjedzeniem wcale nie tak małej porcji ryb i owoców morza. Tego dnia towarzyszył nam jeszcze jet lag, okrutne, podróżne zmęczenie i różnica czasu (5 godzin) dawała w kość. Stwierdziliśmy, że na chwilę się położymy i ustawimy budzik na 20.30, by wstać na sushi. Godzina 20.30 – budzik. Oboje przez dobre pięć minut próbujemy ogarnąć, co się dzieje. Gdzie jesteśmy? Co jest grane? Która godzina? Czy już rano (i wycieczka)?? W końcu niczym najgorsze, przejedzone zombiaki zwlekamy się z łóżka. Nie chce nam się jeść… no ale ja dla sushi nie wstałabym w środku nocy? 🙂 Przychodzimy do restauracji japońskiej, a tam live cooking! Brzmi fajnie? Na początku pokazy żonglowania sztućcami też nam się podobają, ale trochę mniej, gdy widzę jak na moich oczach leją na ogromną blachę przeraźliwie dużo oleju, smażą kurczaka i zalewają go litrami sosu sojowego. Jedzenie wygląda jeszcze w miarę. Gdy dostaję talerz, jeszcze nie narzekam, ale gorzej, że totalnie mi nie smakuje, porcja jest ogromna i nie mogę jej wcisnąć. Mało tego, w ogóle nie mam na nią ochoty i tak przez godzinę siedzę, bawiąc się widelcem i patrząc, jak wszyscy pozostali uczestnicy wydarzenia pochłaniają całą zawartość talerza. Sprostujmy, że potrawa to nie sushi, a kurczak z warzywami na poziomie dość słabym (magda Gessler wyrzuciłaby do kosza ;)).  Jedynie deser jest smaczny — lody w tempurze. Jednak gdybym tylko wiedziała, że zamiast wymarzonego sushi, będę czuła się jak w przedszkolu, gdzie serwują niedobre jedzenie i trzeba udawać, że cokolwiek się zjadło, z pewnością wolałabym spanie. 😉

live cooking

23.11 Wtorek Karaibski

To dopiero początek, a już czeka nas daleka wycieczka. Nad Morze Karaibskie, na wyspę Saonę. Pobudka o 3.30, wyjazd o 4. Po pięciogodzinnej podróży autokarem docieramy do portu. Tam czeka nas niesamowita przejażdżka speed boatem. Podskakujemy na falach i naprawdę jest wspaniale. Lekka adrenalina, rozwiany włos i jedne z najpiękniejszych widoków na świecie. Muskana promieniami słońca i bryzą morską, z zachwytem oglądam idealnie błękitną wodę. Na lądzie uśmiechają się do nas liczne palmy, którym uroku dodaje nieskazitelny, biały piasek. To jest dopiero ta prawdziwa Dominikana jak ze zdjęć! 😉

Dominikana, która zachwyca
tylko spójrzcie na kolor wody!
o jak radośnie 😉
rozgwiazdy

Po około 40 minutach zatrzymujemy się przy tzw. naturalnych basenach, czyli w gruncie rzeczy kawałek od lądu, gdzie woda jest płytka, a fale nie zakłócają jej spokoju. Tam obsługa łódki krzyczy: “Vitamina Erre” wyciągając pyszny, ciemny, karaibski rum. Nie trzeba się dziwić, że to też dodaje uroku. Idealną atmosferę mąci jedynie poparzenie mojej nogi przez wodne stworzenie, ukryte w glonach. Boli tylko nieco bardziej niż poparzenie pokrzywą. Potem znów wsiadamy na łódkę i dopływamy na wymarzoną wyspę Saonę, na słynną plażę Abanico. Ten cały uroczy krajobraz to teren Parku Narodowego Del Este.  

Saona naturalnie jest przepiękna. Tak jak opisywali i tak jak na zdjęciach. Niestety dzień sam w sobie nie jest idealny, przez zbyt małą ilość czasu na wyspie. Rico Travel — organizator wycieczki miał zapewnić obiad zaraz po dotarciu na wyspę, tymczasem coś się opóźniło i czekamy, czekamy, czekamy, nie mogąc się zbytnio oddalać. A tyle chciałoby się przejść i porobić zdjęć! Po obiedzie została nam może godzina, czy półtorej, w każdym razie tyle czasu, że ledwo wystarczyło, by porobić sobie zdjęcia na uroczych palmach i na dwie minuty zamoczyć w turkusowej wodzie. Saona to raj, a w raju zdecydowanie chciałoby się zostać dłużej. Mam pewien niedosyt. I z pewnością chciałabym, jeszcze tam kiedyś wrócić. Najlepiej nie z pośpieszającą wycieczką, a wynajętą łódką, na cały dzień. 

ze słynną, oryginalną pina coladą
architektura Saony 😉
na Saonie trudno o zdjęcie, na którym ktoś nie wchodzi w kadr 😉
na najsłynniejszej palmie
i na nieco mniej słynnej palmie 😉
marzenia tym razem są na wyciągnięcię ręki
triki i triczki 😉
na palmach można było często spotkać wiszącą małpkę 😉

Powrót z Saony, choć niektórzy są nim zachwyceni, dla mnie jest wyrazem kiczu, hałasu i istnym przeciwieństwem kultury. Zamiast płynąć speed boatem, płyniemy katamaranem, z bardziej lub mniej lokalną, ale na pewno głośną muzyką, utrudniającą komunikację. Ale po co komunikować się, gdy można tańczyć? Tym razem nie czuję klimatu i zerkam na Saonę, od której coraz bardziej się oddalamy. Krzyczący i każący za sobą powtarzać słowa czarnoskóry, czy dwie ciemnoskóre animatorki, rozkręcające imprezę twerkiem, choć mają zaledwie naście lat, nie były w żadnym stopniu rekompensatą krótkiego czasu spędzonego na idealnej wyspie.

Na katamaranie, w drodze powrotnej

Zwieńczeniem “idealnej” wycieczki jest toaleta w porcie z niedziałającą wodą, a o warunkach nawet nie wspomnę (choć o toaletach na Dominikanie jeszcze będzie). Powrotna, 5-godzinna podróż z deszczem w roli głównej, pędzącym kierowcą, który wyrabia się przed czasem i ogromnym zmęczeniem, które wieńczy przysypianie. 🙂

24.11 Środa Odpoczynku

Dzień, żeby odpocząć na plaży. Wydaje się, że jeszcze tak wiele przed nami. Dopiero pierwsza środa. Tymczasem nim obejrzymy się przez ramię, będzie ostatni piątek. To totalnie beztroski dzień: do południa plażowanie, po południu basen i aqua aerobic, a wieczorem koncert w amfiteatrze, z którego przegania nas deszcz.

Dzień odpoczynku 😉

25.11 Czwartek Deszczowy

Miał to być dzień wycieczki na Rajską Wyspę, jednak deszcz totalnie zmącił nam plany. Wycieczka została przesunięta o 1 dzień, przez co musieliśmy przesunąć wypożyczenie samochodu o jeden dzień, co z kolei skutkowało prawdziwym maratonem wycieczkowym: 5 dni wstawania koło 5, powrotów o 22 i męczącej jazdy samochodem lub autobusem po dominikańskich drogach. Jednak 25.11 to jeszcze dzień nudy. W hotelu Senator kompletnie nie ma co robić w deszczu! Po treningu na siłowni plątamy się od pokoju do holu hotelowego i poza jedzeniem i piciem inne “rozrywki” nie przychodzą nam do głowy. Dominikana nie zawsze jest idealna, ale właśnie dzięki temu jest taka prawdziwa! 🙂

widok na basen w deszczowy dzień

26.11 Piątek Rajski

Wycieczka na Rajską Wyspę. Dzień jest trochę pochmurny, ale mimo wszystko decydujemy się jechać. W tym dniu są ogromne fale, które kołyszą naszą łódką, a malutką wysepkę zalewają tak, że cały piasek jest mokry. Mimo wszystko plus jest taki, że nie ma w tym dniu wielu turystów, a będąc kameralną grupką, świetnie się bawimy. Tym bardziej że tym razem bardzo miły Dominikańczyk serwuje nam pyszny, ciemny rum (witamina R ;)). Na rajskiej wyspie jest tak świetnie, że spędzamy tam zdecydowanie za mało czasu. Rum, owoce, zdjęcia, oglądanie widoków i w końcu sam snorkeling! Naprawdę są w tamtym miejscu wspaniałe, bogate rafy koralowe i pokaźnych rozmiarów kolorowe ryby. Niestety z samego snorkelingu nie udało się zrobić żadnego zdjęcia, gdyż zepsuła się nam kamera do wody.

Rajska wyspa jest tego dnia zalewana przez fale
jeden z zatopionych „domków”
Leżąc na wyspie, leży się w wodzie 😉
Widzicie te chmury?

Wracając z rajskiej wyspy, płyniemy przez namorzynowe lasy. To naprawdę cudowne uczucie. Jesteś na wodzie, a po obu stronach otaczają cię drzewa. Płyniesz łódką, a jakbyś szedł na spacer. W dodatku lasy namorzynowe tworzyły wąskie kręte drogi i mieliśmy niemało radości, pędząc po nich niczym bolidem Formuły 1. 🙂

płynąc przez namorzynowe lasy
żeby zejść z tego drzewa, zdarłam nogę, więc zdjęcie musi być 😉

27.11 Sobota Miejska

Tego dnia wypożyczamy samochód, a wycieczki będziemy odbywać zupełnie sami. Pierwszym punktem programu jest naturalny park wody — wodospady Damajagua. Wybieramy się tam: ja, Szymon i zaprzyjaźniony Piotrek. Na miejscu dołączamy do grupy ludzi z Holandii. Na uwagę zasługuje fakt, że to kolejne miejsce, gdzie lokalni mieszkańcy wyspy chcą nas oszukać. Z wielu źródeł mamy informację, że bilet wstępu kosztuje 10$, jednak kasjer chce nam go sprzedać za 12. Z racji, że wzięliśmy tylko wyliczoną gotówkę, mówimy, że w takim razie wrócimy się po peso (ich waluta). Wtedy sprzedający zgadza się na 10$ od osoby, byle tylko płacić w dolarach, gdyż dla nich to korzystniejszy przelicznik. 😉

Do wodospadów wiedzie długa, kręta droga pod górę. Można by powiedzieć, że skoki z 8-metrowych skał i zjeżdżanie z wodospadów czeka na nas za siedmioma górami, za siedmioma lasami i za siedmioma mostami. Z tym że górę, las i most mijamy tylko jeden, ale wędrówka zajmuje o wiele więcej czasu niż myślałam i nawet daje się odczuć zmęczenie. Wracając do wysoko zawieszonego, metalowego mostu, pod którym płynie woda, idąc po nim, słyszę własne kroki i mam poczucie jakbym szła na igrzyska śmierci. Adrenalina daje już o sobie znać. A za chwilę pierwszy skok.

Nie mam zamiaru wskakiwać z wysokości do lodowatej wody. Na szczęście jest również możliwość zejścia po schodach. Przy kolejnych wodospadach będę zjeżdżać (strome, pionowe zjeżdżalnie ze skał) i podejmę się wyzwania 1 skoku (ale nie wiem, czy skoczyłabym raz drugi ;)). Niestety z 27 obiecywanych wodospadów, zachowało się tylko 7, w których byliśmy. Z wycieczki wróciłam zadowolona, choć trochę odrapana.

jedyne zdjęcie, jakie mamy z wodospadów

Zaraz po obiedzie już czekała kolejna wycieczka. Najwyższa pora, by zwiedzić centrum miasta Puerto Plata. Mimo że znajduje się bardzo blisko od hotelu, dotarcie tam to męka. Korki, jeżdżący jak chcą kierowcy samochodów osobowych i jeszcze bardziej zaskakujący motocykliści. Jeden wielki hałas, każdy na każdego trąbi. Od jeżdżenia przez miasta na Dominikanie zawsze bolała mnie głowa.

W Puerto Plata najpierw wyjeżdżamy na stromą górę Pico Isabel de Torres. Moim zdaniem warto wyjechać na tę górę, gdyż nie tylko widoki są niezwykłe, ale znajduje się tam ogromny ogród botaniczny, który zachwyca egzotyczną roślinnością. Choć nie jestem znawcą roślin, uwielbiam odpoczywać w takim miejscu. Na uwagę zasługuje też pomnik Chrystusa Króla, przypominający ten w Rio de Janeiro.

piękny ogród botaniczny
pomnik Chrystua Króla we mgle
w dominikańskiej, zabytkowej chacie
serce pośrodku ogrodu
w ogrodzie jest staw, w którym można spotkać ryby i żółwie
takie spacerki to ja lubię 🙂
widok z góry, gdy przewiewa chmury 😉
po lewej niedziałająca kolejka linowa

Na koniec dnia czeka nas jeszcze spacer po miasteczku Puerto Plata i odwiedzenie najciekawszych miejsc. Jednym z nich jest różowa uliczka, zwana Paseo de Doña Blanca. Czuję się na niej jak za dziecięcych lat, otoczona samymi różowymi przedmiotami. Na uliczce z parasolami kupujemy prawdziwe kakao w kostce. Gdy robię pamiątkowe zdjęcie, udając, że trzymam parasolkę, pan fotograf oddaje mi swój parasol. W centrum Puerto Plata Dominikańczycy zdumiewają mnie swoją uprzejmością. Co więcej, nie są nachalni. Ochrona turystyczna, osoby same proponujące zrobienie nam zdjęć na różowej uliczce, sprzedawcy, czy pan fotograf z ulicy z parasolami — wszyscy są mili i obalają w mojej głowie stereotyp Dominikańczyków oszustów, który zdążył się wytworzyć od początku pobytu na wyspie. Na koniec udajemy się w stronę fortu i idąc wzdłuż oceanu wracamy na parking. Niestety jest już późna godzina i zarówno fort, jak i fabryka cygar są już zamknięte.

jeden z murali z Puerto Plata
rynek, ze świątecznym wystrojem
jedną z atrakcji na rynku jest szopka bożonarodzeniowa
Cóż to za prezent?
różowa uliczka
ulica z parasolkami
z widokiem na fort
z widokiem na ocean

Wieczorem udajemy się na show w amfiteatrze oraz na drinki na plażę z poznanymi na Rajskiej Wyspie — Piotrkiem i Sylwią.

I tak właśnie minął nam tydzień na Dominikanie. Już wnet ukaże się relacja z drugiej połowy wycieczki! 🙂

1 thought on “Dominikana – wyspa pełna kontrastów. Część 1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *